Najbardziej lubiłem ćwiczenia z historii literatury. [...] Ile wtedy się czytało...!!! (Cz. Karolak)

wywiad z prof. dr. hab. Czesławem Karolakiem

 

prof. Czesław Karolak


Jak długo jest Pan Profesor związany z Instytutem Filologii Germańskiej?

Pracę w Instytucie podjąłem w roku 1974. Po studiach w Poznaniu i Lipsku oraz stażu na Uniwersytecie Jagiellońskim (nawiasem mówiąc obowiązywał wtedy tzw. „nakaz pracy”...) postanowiłem wrócić do Poznania. Swego rodzaju magnesem i siłą sprawczą, która wyrwała mnie z Krakowa, było seminarium doktoranckie właśnie wtedy otwierane przez profesora (wtedy docenta) Huberta Orłowskiego.

Czy sprawia Panu Profesorowi radość praca z studentami? Co najbardziej się Panu Profesorowi w niej podoba? Czy może Pan Profesor przytoczyć jakieś zabawne, niecodzienne sytuacje, które wyniknęły w trakcie pracy z studentami?

Praca ze studentami była i jest dla mnie zawsze źródłem radości — może przede wszystkim dlatego, że nawet mimo najbardziej skrupulatnego przygotowania zajęć zawsze można i trzeba się liczyć z czymś, czego nie „wkalkulowało się” w scenariusz. A już szczególnie podoba mi się, gdy w trakcie zajęć lub po zajęciach dopytuje ktoś jeszcze dodatkowo w kwestiach, o których była mowa, gdy poszukuje dalszych źródeł informacji, pyta o taką czy inną książkę itp. Zabawne sytuacje oczywiście zdarzają się: dla mnie sytuacją zabawną jest już sam fakt, że czasami (choć przyznam – rzadko, bo przecież odpowiednie zajęcia z wykorzystania nowych mediów są u nas oferowane) muszę objaśniać seminarzystom wywodzącym się przecież z pokolenia, które wyrosło na nowych mediach, niektóre kwestie związane np. z wykorzystywaniem e-learningu. Jednak sytuację par excellence zabawną w pracy ze studentami przeżyłem w latach 70-tych, kiedy na moich zajęciach na studiach wtedy zwanych zaocznymi pojawiła się w mojej grupie ćwiczeniowej moja nauczycielka z liceum. Zaskoczenie i radość były oczywiście po obu stronach... (tu przydałby się być może krótki ekskurs o sytuacji kadrowej w powojennym i późno-powojennym szkolnictwie polskim, ale tę wiedzę w razie potrzeby można łatwo uzupełnić).

Jak z biegiem lat zmienia się podejście studentów do nauki? Co Pan Profesor zaobserwował?
Również dziś (a czasami chciałoby się powiedzieć – zwłaszcza dziś) mamy do czynienia z typem studenta, który przenosi pewne iście „szkolne” style pracy nastawione na „odrabianie”, „przerabianie” i „odhaczanie” osiąganych celów do realiów studiów uniwersyteckich. Niestety wychodzi temu naprzeciw dydaktyka uprawiana w tych realiach – stojąca pod znakiem procesu bolońskiego. W każdym razie ten swoisty „transfer” musi napawać niepokojem; czym innym jest bowiem przekazywanie i przyswajanie „kanonicznych” podstaw wiedzy z danego zakresu a czym innym dostarczanie narzędzi, które pozwalają studiującemu usytuować tę wiedzę w szerszym procesie poznawczym związanym z rozwojem określonej dziedziny nauki. Niemniej jednak – to, co się zmieniło, to pewien nacisk oczekiwań na legitymizację celów i treści przedmiotu studiów. Jest to z pewnością zjawisko pozytywne; zwiększa i urealnia ono bowiem po obu stronach procesu dydaktycznego świadomość praktycznej przydatności i stosowalności efektów kształcenia. Nie przesadzałbym jednak z mierzalnością i kwantyfikacją efektów: studia (neo-)filologiczne poza niekwestionowanymi przecież celami kompetentnego pośrednictwa kulturowego rozwijają wyobraźnię humanistyczną, która wymyka się kryteriom przeliczalności na określone cele praktyczne. A może właśnie dlatego znajdujemy naszych absolwentów także w różnych działach gospodarki, kultury i biznesu, w obrębie których realizują się kontakty polsko-niemieckie?

Lepiej się Panu Profesorowi prowadzi rady instytutu czy zajęcia ze studentami?
To oczywiście trudno porównywalne obszary działań. Jedno i drugie robię chętnie i staram się robić w miarę dobrze. Jednak o ile bez posiedzeń rad instytutu mógłbym się obyć (gdyby nie aktualnie wykonywana funkcja), to brak zajęć ze studentami odczuwałbym znacznie bardziej dotkliwie.

Skąd u Pana Profesora zainteresowanie językiem niemieckim?
Kiedy byłem uczniem szkoły podstawowej, byłem przekonany, że wszystkie książki w języku niemieckim drukowane są „takim innym drukiem”. Na półce w szafie stały u nas w domu m.in. książki Karla Maya i niemiecki przekład Jamesa Fenimore Coopera „The Pioneers” („Lederstrumpf oder Die Pioniere”). Moi rodzice uczęszczali przed rokiem 1918 do niemieckiej szkoły i prawdopodobnie z tamtych czasów książki te pochodziły. Nie pamiętam, w której klasie mogłem wtedy być: gdzieś między trzecią a piątą klasą zacząłem z pomocą mojego ojca czytać te książki; oczywiście fragmentami, z początku nie było to zbyt proste, ale z czasem szło coraz łatwiej. Regularną naukę języka podjąłem w szkole średniej; wtedy dopiero mogłem praktycznie przekonać się, że książki w języku niemieckim niekoniecznie muszą być drukowane „gotykiem.”

Czy był Pan Profesor od początku zdecydowany na germanistykę, czy wybór był przypadkowy?
Język niemiecki i germanistyka miały w moich planach zawodowych dwóch konkurentów; od piątego roku życia grałem na skrzypcach; uczyłem się w różnych szkołach, a potem grałem w różnych orkiestrach i zespołach kameralnych. Drugim konkurentem była fizyka; rozważałem ubieganie się o przyjęcie na UMK w Toruniu; pamiętam, jak przy okazji rozmowy informacyjnej w tamtejszej Katedrze Fizyki mogłem m.in. „na żywo” przekonać się, jak wygląda działanie wahadła Foucaulta. Jednak najbardziej pociągało mnie czytanie książek w języku niemieckim.

Jakie inne studia wybrałby Pan Profesor, gdyby nie germanistykę?
No właśnie – albo skrzypce albo fizyka.

Jakie były Pana Profesora ulubione zajęcia podczas studiów?
Najbardziej lubiłem ćwiczenia z historii literatury. Szczególnie zapadły mi w pamięci ćwiczenia literackie z – wtedy – magistrem Orłowskim. Tematem była m. in. niemiecka powieść rozwojowa... Ile wtedy się czytało...!!! Pamiętam też ćwiczenia literackie prowadzone przez – wtedy – magistra Kaszyńskiego; wprowadzały one m.in. w specyficzny w świat opowiadań Johannesa Bobrowskiego.

Czy brał Pan Profesor udział w wymianach studenckich? Jak Pan wspomina te czasy?
Począwszy od trzeciego roku studiowałem na uniwersytecie w Lipsku. Była to pewna forma wymiany, ale w tamtych czasach wymiana była sterowana „centralnie”; poszczególne uniwersytety nie miały praktycznie wpływu na jej kształtowanie. Czasy te wspominam generalnie dobrze. Jednak szczególnie w pamiętnym roku 1968 z perspektywy studenta polskiego w NRD odczuwało się pewien rezonans napięć, jakie dawały o sobie znać na uczelniach w kraju. Zapewne „czujność” odpowiednich NRD-owskich służb była wtedy szczególna. Jednak – z drugiej strony – jeszcze do dziś pamiętam dowcipy polityczne opowiadane w gronie moich niemieckich koleżanek i kolegów (co w tym kontekście ważne: z niektórymi z nich mam do dziś kontakt i jest czasami co wspominać).

Dlaczego wybrał Pan Profesor akurat literaturę? Co w niej Pana Profesora urzekło?
Kiedyś napisał Dieter Wellershoff (pisarz może nie aż tak bardzo znany jak szereg jego powojennych kolegów po piórze, ale świetny eseista-analityk), że literatura jest swego rodzaju „przestrzenią symulacyjną”; jest tym, czym dla przyszłych astronautów są ćwiczenia w zakresie różnych sytuacji w komorze nieważkości. Literatura pozwala wirtualnie uczestniczyć w niezliczonej ilości relacji międzyludzkich i ich refleksji. To było i jest dla mnie najbardziej urzekające w obcowaniu z literaturą. Jeśli mówimy o wyobraźni humanistycznej (zob. jedno z poprzednich pytań), to tu tkwi ogromny potencjał. A tak przy okazji: tędy, proszę mi wierzyć, prowadzi droga do porządnego opanowania języka.

Jaką maksymą kieruje się Pan Profesor w życiu zawodowym? Kto był lub nadal jest dla Pana Profesora autorytetem zarówno w życiu zawodowym jak i osobistym?
Autorytet jest mnie pojęciem zbiorowym; jest sumą wniosków i doświadczeń wyniesionych z relacji z roztropnymi i uczciwymi ludźmi. Tych spotykałem i spotykam w moim zawodowym i osobistym życiu niemało. Pojęcie autorytetu jest jednak dla mnie zbyt generalne; realia życia nie są przecież czarno-białe: czasami w drugim człowieku podoba nam się coś bardziej, a coś inne mniej (lub w ogóle nie); ważne jest wtedy, aby nie uruchamiać myślenia pars pro toto.

Jakie jest Pana Profesora motto na życie?
Być ot tak po prostu dobrym człowiekiem – życie stwarza po temu wiele różnych okazji; korzystajmy z nich na wszelkie sposoby. W razie kłopotów semantycznych „mamy” Immanuela Kanta – ale z nim oczywiście też da się podyskutować...

Jakich innych języków uczy się Pan Profesor lub chciałby się Pan uczyć?
Neofilolog – jakkolwiek paradoksalnie to może zabrzmieć – ma pewne jak gdyby z góry zaprogramowane kłopoty z językami obcymi; skłonny jest bowiem stawiać takie same wymagania wobec znajomości drugiego czy trzeciego języka obcego, jakie stawia sobie w zakresie znajomości swego języka zawodowego. Na studiach uczyłem się oczywiście języka angielskiego, również przez rok czy dwa rosyjskiego, który również na studiach germanistycznych był przez pewien czas obowiązkowy. Ponadto w Lipsku uczyłem się przez krótki czas języka francuskiego; lektorka stosowała jednak w swej francuskiej wymowie standardy fonetyczne dialektu saksońskiego, gdzie nie ma różnicy między „p” a „b”, „t” a „d” czy „k” a „g”; można było z tego czasami się nieźle pośmiać.

Czy jest Pan Profesor rodowitym poznaniakiem? Co urzeka Pana Profesora w Poznaniu? Jaki jest Pana Profesora ulubiony zakątek?
Nie jestem rodowitym Poznaniakiem; moja rodzina pochodzi z okolic Bydgoszczy. Poznań jako miasto generalnie lubię, a najbardziej ulubionym zakątkiem miasta jest dla mnie Śródka i kościół św. Małgorzaty. Proszę nie pytać dlaczego; nie potrafiłbym uzasadnić.

Gdzie Pan Profesor najchętniej wyjeżdża na wakacje? Co może Pan Profesor polecić studentom? Może jakieś miejsca odwiedzone w czasach studenckich?
Bardzo lubię mazurskie lasy. Od szeregu lat tam najczęściej spędzałem czas urlopu. W czasach studenckich regularnie wyjeżdżałem w Tatry; zwiedziłem większość tamtejszych szlaków turystycznych; „dorobiłem się” nawet (nie chwaląc się) brązowej odznaki GOT (Górska Odznaka Turystyczna). Z ciekawych i godnych polecenia miejsc, które ostatnio odwiedzałem, mogę wymienić jeszcze Zachodnią Flandrię (Belgię); zrobiłem tam sporo zdjęć, zwłaszcza w okolicach Ieper, które przydają się, gdy na zajęciach z literatury mowa jest o pierwszej wojnie światowej. Ale oczywiście Brugia czy Louvain są co najmniej tak samo ciekawe.

Czym zachęciłby Pan Profesor maturzystów do wyboru studiów na IFG?
Tu proponuję chłodną, wręcz zimną kalkulację (oczywiście zakładając, że ktoś chce poznawać inną kulturę i przy tym lubi czytać): Mamy dosłownie za miedzą sąsiada o dużym potencjale – tak w zakresie gospodarki jak i kultury; sąsiad ten zna oczywiście także język angielski (na tym budują pewne oczekiwania nasi politycy). ALE: kluczem do zrozumienia tegoż sąsiada oraz – co niezwykle ważne – do zbudowania dobrych wzajemnych relacji jest i pozostanie na pewno jego język ojczysty, w którym to języku myśli, ale też „czuje”.

Jakie wskazówki dałby Pan Profesor studentom, by jak najbardziej efektywnie zdobywali wiedzę?
Czytać, czytać i jeszcze raz czytać – oczywiście tradycyjnie, ale także z wykorzystaniem dostępnych dziś mediów z e-papierem włącznie.

Dziękujemy za rozmowę.

Agnieszka Prus, Marek Dolatowski (V rok), czerwiec 2011