Determinacja i starania przynoszą rezultaty (R. Braciszewska)
z dr Romualdą Braciszewską rozmawiają Agnieszka Prus i Marek Dolatowski (V rok)
Jak długo związana jest Pani Doktor z Instytutem Filologii Germańskiej?
Praktycznie od rozpoczęcia studiów, w różnych rolach, raz - studentki, dwa - „pracownika technicznego” (wtedy studiowałam drugi kierunek), trzy - doktorantki, cztery - pracownika. To już tak dawno, że aż ciężko sobie przypomnieć, co było przedtem...czy w ogóle było jakieś PRZEDTEM...?
Czy praca ze studentami sprawia Pani Doktor radość? Czy może Pani przytoczyć jakieś zabawne, niecodzienne sytuacje, które wyniknęły w trakcie pracy z studentami?
Oczywiście, dydaktyka to moje główne zajęcie, drugim jest USOS. Zabawnych sytuacji było trochę, wynikały ze skojarzeń, nieporozumień, ale nie zapamiętałam żadnego szczególnego. W grudniu na pierwszych zajęciach w nowo wyremontowanej sali C3 prowadziłam konwersatorium, choć właściwie był to bardziej wykład, bo to ja w dużej części mówiłam. Było bardzo gorąco, kaloryferów niestety nie można przykręcić w sali, otwarcie okien oznaczało marznięcie tych osób, które bliżej siedziały. Więc smażyliśmy się. Widziałam w oczach studentów walkę z sennością, ale w większości byli dzielni. Miałam wrażenie, że jedna osoba jednak naprawdę zasnęła w fotelu (przyznają Państwo, że wygodne..?). Najpierw pomyślałam, Braciszewska nudno gada... ale że każdy człowiek chce się jakoś przed sobą usprawiedliwić, przyjęłam, że właściwszym wytłumaczeniem będzie zrzucić wszystko na ciepło i wygodne fotele. Teraz dla odmiany jest bardzo zimno w C3. Boję się patrzeć, czy znów śpią, a nuż runie moje wyobrażenie o interesujących zajęciach....... Ogólnie nie lubię formy wykładowej, jest mało rozwijająca dla wszystkich, studentów korci, by zajmować się czymś alternatywnym lub po prostu tylko zapisywać usłyszane, a ja po raz kolejny idę tym samym utartym szlakiem myślowym, którego nikt nie zakłóca pytaniami. Może z taśmy puścić?
Skąd zainteresowanie Pani Doktor językiem niemieckim?
W szkole było, w takiej klasie byłam, że uczyłam się rosyjskiego i niemieckiego. Nauczycielkę mieliśmy wymagającą, przy okazji była też naszą wychowawczynią, ale nie myliły jej się lekcje niemieckiego i wychowawcza...
Czy była Pani Doktor od początku zdecydowana na germanistykę, czy wybór był przypadkowy?
Wybór studiów odbył się drogą eliminacji. Była myśl a nawet próba na studia ekonomiczne, ale wybrany kierunek był mocno oblegany, zaproponowano mi inny. Nie chciałam, poza tym przestraszyłam się, że tych jakże „przyziemnych” studiów nie wytrzymam, zwątpiłam, czy mnie to rzeczywiście interesuje. Więc trzeba było wymyślić coś innego. I stało się.
Jakie inne studia wybrałaby Pani Doktor, gdyby nie germanistyka?
Tryb przypuszczający trzeba zmienić na oznajmujący: będąc na ostatnim roku germańskiej podjęłam drugie studia socjologia. Zasadniczo powinnam rozpocząć od drugiego roku, ale bałam się, że nie podołam, piąty rok germanistyki z pisaniem pracy magisterskiej, praca (już wtedy) w IFG i łączone pierwszy i drugi rok socjologii - to byłoby za dużo, niewiele przedmiotów mi zaliczono: WF i po walce filozofię. Dzięki nieortodoksyjnemu podejściu ówczesnego wicedyrektora ds. studenckich Instytutu Socjologii udało się rozpocząć studia od pierwszego roku. Determinacja i starania przynoszą rezultaty.
Jakie były ulubione zajęcia Pani Doktor podczas studiów?
Znaczy co? Przedmiot czy ulubione Freizeitbeschäftigung? Pierwsze to historia literatury. Drugie to koncerty, czasem całe festiwale jazzowe. Potem mi się odmieniło. Od jednej przypadkowej wizyty w operze na Jeziorze łabędzim przyszło zamiłowanie do baletu klasycznego i do dziś zostało.
Czy brała Pani Doktor udział w wymianach studenckich? Jak Pani wspomina te czasy?
Tego wtedy nie było, ale udało się wyjechać na stypendium do Bambergu, które pomogło mi przygotować pracę magisterską.
Czy jest Pani Doktor rodowitą Poznanianką? Co urzeka Panią w Poznaniu? Jaki jest Pani ulubiony zakątek?
Nie jestem Poznanianką, Poznań „adoptował” mnie po studiach. W Gnieźnie bez wahania wskazałabym kilka ulubionych uliczek, które odwiedzam do dziś, przy jednej z nich jest „moje” przedszkole. Ale w Poznaniu? Park Sołacki jest przyjemny, ale w tygodniu i najlepiej przed południem, wtedy jest mniej ludzi. Ładna jest architektura Jeżyc, jeśli akurat nie patrzy się na jakąś „plombę” ze współczesnych czasów. W sumie jest dość „porządnie”.
Dziękujemy za rozmowę.