Nauczanie jest moją pasją (I. Sellmer)

z dr Izabelą Sellmer rozmawiają Agnieszka Prus i Marek Dolatowski (V rok)

Jak długo jest Pani Doktor związana z Instytutem Filologii Germańskiej?Image

IFG znam już od 25 lat: w 1987 roku przyjechałam na studia do Poznania, ukończyłam je pięć lat później i od tego czasu pracuję w naszym Instytucie, nie licząc kilkuletnich w sumie przerw na różnego rodzaju wyjazdy stypendialne i urlopy.

Czy sprawia Pani Doktor radość praca z studentami? Czy może Pani przytoczyć jakieś zabawne,    niecodzienne sytuacje, które wyniknęły w trakcie pracy z studentami?

Nauczanie jest moją pasją, nie wyobrażam sobie pracy w innym zawodzie niż nauczyciel, niekoniecznie akademicki. Przekazywanie wiedzy, wyjaśnianie problemów i wzbudzanie zainteresowanie sprawami, które sama uważam za interesujące, sprawia mi ogromną satysfakcję i radość. Boleję nad tym, że sprawy czysto administracyjne i organizacyjne absorbują mnie od trzech lat tak bardzo, że mogę poświęcić znacznie mniej czasu niż przedtem pracy dydaktycznej. W przeciwieństwie do nauczania zarządzanie raczej nie jest pasjonujące i już teraz bardzo cieszę się, że w niedalekiej przyszłości będę mogła znacznie zredukować ten obszar mojej działalności w IFG. Co do zabawnych sytuacji? Poza epizodami wynikającymi z zabawnych błędów językowych (studentów czy też moich własnych) nie przypominam sobie w tej chwili niczego szczególnie śmiesznego. Pamiętam natomiast wiele bardzo miłych, nieraz drobnych dowodów pamięci ze strony byłych uczestników moich zajęć, otrzymywane po latach kartki i maile, sympatyczne przypadkowe spotkania… Tak, w moim odczuciu nauczanie jest zdecydowanie najlepszą stroną bycia germanistą.

Skąd Pani Doktor zainteresowanie językiem niemieckim?
Niemieckiego zaczęłam uczyć się stosunkowo późno, dopiero w liceum, gdyż jedynym językiem obcym, który mogłam poznać podczas edukacji w ośmioletniej wówczas szkole podstawowej, był język rosyjski – bardzo go zresztą lubiłam i do dzisiaj wyjątkowo mi się podoba. Moi rodzice nie znali niemieckiego, natomiast babcia ze strony mamy władała niemczyzną – strasznie niepoprawną, o czym wtedy oczywiście nie wiedziałam. Dalecy krewni z ówczesnej NRD odwiedzali nas kilkakrotnie, kiedy byłam dzieckiem, nie potrafiłam jednak zamienić z nimi ani słowa. Sama wyjechałam do Niemiec po raz pierwszy dopiero po I roku studiów, tuż przed upadkiem muru berlińskiego. Chyba niezbyt dobrze odpowiedziałam na Państwa pytanie, gdyż po prostu nie znam odpowiedzi. Wydaje mi się, że do chwili podjęcia studiów germanistycznych wcale nie interesowałam się językiem niemieckim w sposób szczególny.

Czy była Pani Doktor od początku zdecydowana na germanistykę, czy wybór był przypadkowy?

Uff, dawno nikt mnie o to nie pytał… :-) Ale odpowiedź jest prosta: nie, nie byłam od „zawsze” zdecydowana na germanistykę, wręcz odwrotnie: „zawsze” chciałam studiować matematykę, która jednoznacznie była moim ulubionym przedmiotem w szkole podstawowej i średniej, brałam udział w olimpiadach matematycznych, w wolnym czasie zajmowałam się głównie rozwiązywaniem zadań matematycznych i grą w piłkę ręczną. Ale od drugiej chyba klasy liceum aż do klasy maturalnej (na studiach także) pisywałam poza tym różnej maści opowiadania, eseje, wiersze, krótkie historyjki – tak po polsku, jak i po niemiecku. Nauka języka niemieckiego przyszła mi bowiem bardzo łatwo, miałam w liceum wspaniałą germanistkę, która otaczała mnie indywidualną opieką, czytała i poprawiała moje teksty, motywowała do pisania kolejnych. Do dziś jestem przekonana, że tworzenie samodzielnych wypowiedzi (tak pisemnych jak i ustnych) to klucz do sukcesu w nauce języka; poza etapem wstępnego poznawania języka nie wierzę w efekty rozwiązywania latami przeróżnych testów czy ćwiczeń gramatycznych. Ale wracając do pytania: w klasie maturalnej ku zdziwieniu samej siebie poczułam lekki przesyt matematyką i pod wpływem mojej nauczycielki języka niemieckiego podjęłam decyzję o tym, by zdawać na germanistykę do Poznania. To był przypadek.

Jakie inne studia wybrałaby Pani Doktor, gdyby nie germanistyka?

Na to pytanie już w zasadzie odpowiedziałem: wybrałabym matematykę. Przez pewien czas marzyło mi się także leśnictwo, i przyznam: tego ostatniego do dziś jeszcze mi czasami żal.

Jakie były Pani Doktor ulubione zajęcia podczas studiów?

Lubiłam chyba nie tyle konkretne przedmioty, co zajęcia z niektórymi wykładowcami: większość z nich nie pracuje już dziś w IFG. Bardzo lubiłam ćwiczenia PNJN z Mają Kempą, Piotrem Jankowiakiem, Piotrem Korkiem, Romanem Nowakiem, Jackiem Gruszkiewiczem. Od drugiego roku studiów moim opiekunem naukowym był pan prof. Hubert Orłowski (studiowałam indywidualnym tokiem studiów) i właśnie kontakt z nim wpłynął na to, że obrałam ścieżkę literaturoznawczą, gdyż chociaż odkąd pamiętam pochłaniałam ogromne ilości książek, w ciągu pierwszych semestrów bardziej interesowały mnie przedmioty językoznawcze, np. historia języka prowadzona przez nieżyjącego już pana Sławomira Mikołajczaka. Bardzo dobrze wspominam zajęcia w Instytucie Filozofii, realizowane przez mnie zamiennie do niektórych przedmiotów germanistycznych, szczególnie konwersatoria na temat hermeneutyki z panem Andrzejem Przyłębskim.

Czy brała Pani Doktor udział w wymianach studenckich? Jak Pani wspomina te czasy?

Czwarty rok studiów spędziłam w dopiero co zjednoczonym Berlinie, gdzie z zapałem zbierałam materiały do mojej pracy magisterskiej dotyczącej poezji Ericha Frieda. Zajęć na uniwersytecie Humboldtów, w których musieliśmy wtedy uczestniczyć, nie wspominam jednak najlepiej – były nudne i na niskim poziomie. Natomiast sam Berlin mnie zachwycił i do dziś jest moim ukochanym miastem. Na semestr zimowy piątego roku studiów wyjechałam do austriackiego Graz: to był ciekawy wyjazd, tym bardziej, że moja praca magisterska była już w zasadzie gotowa, a więc w ramach oferowanych zajęć dydaktycznych mogłam zajmować się różnymi problemami i trochę odpocząć od – skądinąd ukochanego – Frieda.

Czy jest Pani Doktor rodowitą poznanianką? Co urzeka Panią w Poznaniu? Jaki jest Pani ulubiony zakątek?

Nie, nie jestem poznanianką. Pochodzę z Czerska, małego miasteczka na Pomorzu Gdańskim, na obrzeżach Kaszub. Do Poznania przyjechałam po raz pierwszy na egzamin wstępny latem 1987 r. Co mnie tutaj urzeka? To dla mnie trudne pytanie i chyba na nie nie odpowiem. Powiem nieco dyplomatycznie: nie lubię dużych miast, Berlin stanowi jedyny chyba wyjątek, dlatego także w Poznaniu mieszkam na peryferiach, w okolicach Kampusa UAM, gdzie dzięki polom i lasom za domem czasami można zapomnieć o wielkomiejskim zgiełku.

Dziękujemy za rozmowę.

marzec 2011