Na germanistykę chciałam iść „od zawsze” (M. Wojtczak)

Z prof. dr hab. Marią Wojtczak rozmawia Agnieszka Ruta (IV rok)

Image

Jak długo jest już Pani Profesor związana z Instytutem Filologii Germańskiej?

Zawodowo od lipca 1981 roku. Czyli w przyszłym roku będzie 30 lat. Do tego dochodzi jeszcze czas studiów – studentką w IFG zostałam 1.10.1977.

Czy sprawia Pani Profesor radość praca z studentami?  Czy może Pani przytoczyć jakieś zabawne, niecodzienne sytuacje, które wyniknęły w trakcie pracy z studentami?

Przede wszystkim sama praca ze studentami sprawia mi radość i daje wiele satysfakcji. Lubię uczyć, lubię bardzo zajęcia w naszych instytutowych małych salach, gdzie studenci siedzą przy stołach ustawionych w podkowę, kiedy można dostrzec każdego z osobna i wszystkich w grupie razem. Lubię też swoiste napięcie, które wytwarzają przyjęte z zaangażowaniem przez studentów dobrze poprowadzone zajęcia. Nie zawsze mi się to udaje, ale za każdym razem, kiedy tak jest – odczuwam radość. Ale żeby móc dobrze pracować ze studentami, trzeba też pracować naukowo, odkrywać nowe obszary wiedzy – to sprzężenie dydaktyki z nauką jest dla mnie bardzo ważne, choć nie łatwe.

Pytanie o niecodzienne sytuacje przywołuje w mojej pamięci pewną grupę z IV roku, z którą miałam przed laty zajęcia z translatoryki. Spóźniłam się kiedyś na zajęcia –  studenci tymczasem sami pobrali klucz od sali i kiedy przyszłam ślęczeli w pełnej ciszy nad rozpoczętymi tydzień wcześniej tłumaczeniami. Stwierdzili, że mieli tak nieodpartą ochotę zająć się zadanym tekstem, że woleli wykorzystać czas i już rozpocząć pracę.

Skąd u Pani Profesor zainteresowanie literaturą XIX w.?

Moja promotor, profesor Edyta Połczyńska, sprawiła, że polubiłam XIX wiek. Miała znaczący wpływ na wybór tematu mojej rozprawy doktorskiej, która dotyczyła właśnie XIX wieku. Pokazała mi bogactwo tego stulecia, rozpaliła zainteresowanie jego najróżniejszymi formami literackimi.
 
Czy była Pani Profesor od początku zdecydowana na germanistykę, czy wybór był przypadkowy?

Na germanistykę chciałam iść od  zawsze. Uczyłam się od najmłodszych lat języka niemieckiego. W moim domu rodzinnym często gościli niemieccy przyjaciele moich rodziców. Na pewno duży wpływ na wybór studiów miał mój ojciec, który z pasją czytał literaturę niemiecką, i nie tylko niemiecką. Z umiłowaniem przytaczał fragmenty przetłumaczone na język polski – robi to zresztą do dziś, dzielimy tę pasję wspólnie, choć mój ojciec nie jest germanistą. W liceum miałam bardzo dobrą nauczycielkę języka niemieckiego – mogłam ją o wszystko zapytać. Pamiętam, że przerabiany dopiero po kilu latach licealnej nauki „Plusquamperfekt” objaśniła mi dużo wcześniej, przygotowując mnie do wojewódzkiego konkursu z języka niemieckiego – wtedy jeszcze nie było olimpiad.  Po maturze nie zastanawiałam się wcale, wiedziałam, że chcę studiować germanistykę i do tego jeszcze... już wtedy zakładałam, że po studiach zostanę na uczelni. Powiedziałam to, powodowana nadmiernym zapałem, niestety, na egzaminie wstępnym przed Komisja Egzaminacyjną, która się bardzo taką moją wizją rozbawiła, stwierdzając, ze najpierw to ona musi zdecydować, czy w ogóle się dostanę na studia.

Jakie inne studia wybrałaby Pani Profesor, gdyby nie germanistyka?

Wybrałabym architekturę lub wzornictwo. Filologia i architektura są sobie bliskie. Przestrzeń zdania, tekstu, powiązanie i zależność poszczególnych kontekstów, znaczeń i źródeł mają wiele z przestrzeni architektonicznej. Już samo dobre sporządzenie przypisów i wykazu literatury w napisanym tekście też mają coś z architektury i rozumienia relacji przestrzennych.

Jakie były Pani Profesor ulubione zajęcia podczas studiów?

Ćwiczenia z praktycznej nauki języka niemieckiego z mgr Bernardem Sołtysiakiem. Lubiłam jego zajęcia tak bardzo, że uczyłam się wszystkiego, co zadawał. A zadawał baaardzo dużo. Bardzo też lubiłam zajęcia z gramatyki opisowej z nieżyjącym już dr Sławomirem Mikołajczakiem. Doskonale objaśniał gramatykę. Na IV roku miałam wykład monograficzny z profesorem Hubertem Orłowskim. Wtedy odkryłam literaturę maksymalnie. Był też kiedyś, w czasie moich studiów, w sali C3 jakiś wykład gościnny profesora z Niemiec. Nie pamiętam kto to był i o jakiej literaturze mówił. Ale mówił, to wiem dzisiaj, wyjątkowo pięknie – czytał i omawiał poezję. Usłyszałam wtedy piękno języka. Jego wykład przejął mnie tak bardzo, że rozpalił wręcz zachwyt nad niemiecką poezją.

Czy brała Pani udział w wymianach studenckich? Jak Pani wspomina te czasy?

W roku akademickim 1978/79 studiowałam w Berlinie na Uniwersytecie Humboldtów. To był mój drugi rok studiów. Nie było wtedy Erasmusa... Czasy były politycznie ciężkie, rzeczywistość NRD beznadziejna, rygor i absurdalne przepisy obowiązujące studiujących w NRD obcokrajowców, odbierały właściwie radość studiowania. Mimo to był to jednak czas bardzo owocny dla mnie: język, studenci z wielu krajów, samodzielność z dala od domu, inne wymagania na uczelni, umiejętność odnalezienia się w nowych warunkach. Dużo czasu spędzałam w doskonałych berlińskich bibliotekach, tutaj radość i możliwość czytania stanęły ponad wszystkim.

Czy jest Pani rodowitą Poznanianką? Co urzeka Panią w Poznaniu? Jaki jest Pani ulubiony zakątek?

Urodziłam się i wychowałam w Poznaniu. Uczęszczałam do LO nr II, popularnie nazywanego od nazwiska patronki „Zamojską”. Lubię „poznański porządek” – jest go pewnie coraz  mniej, ale jest. Lubię ten pruski touch tego miasta pomieszany z solidnością Poznaniaków. Dzięki pracy doktorskiej zgłębiłam pruski okres historii Poznania i dużo bardziej zrozumiałam to miasto. Mój ulubiony widok to perspektywa z tarasu i schodów przy Empiku na Plac Wolności, Bazar, Muzeum Narodowe i schodzącą w dół ulicę Paderewskiego. Jest w tej perspektywie piękna przestrzeń, wyjątkowo otwarta jak na centrum, sięgająca poza Stary Rynek, jest splot tradycji i swoista łagodność naszego miasta.

Dziękuję za rozmowę.

kwiecień 2010